#1 Tue-01-10 23:37:48

 Considine

Cookie Monster

9630924
Skąd: Lublin
Zarejestrowany: Sun-01-10
Posty: 19
Pokolenie: IX
Klan: Lasombra
Natura: Samotnik
Postawa: Perfekcjonista
Rola: Doradca

Considine de Colbert

http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/17/000024/5249/LasombraGrunge.jpg


http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/190222/3828/ConsLogo.jpg


http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/180212/659/nat.jpg
"Zostawcie mię w spokoju, nie psujcie marzenia. Wolę, wolę samotność dziką i ponurą – Ludzie; precz z myśli mojej! Jesteście mi chmurą." Pozory. Zawsze je zachowujemy, nieprawdaż? Patrzymy na innych kamienną twarzą, prowadzimy konwersację, jak gdyby nigdy nic, coby później zbyć ich jednym uśmiechem, jednocześnie pozostawiając dobre wrażenie. Tworzymy fałszywy obraz siebie, iluzję, w którą winni uwierzyć, tkając delikatne nici dobrych chęci, których kaskadą zasłaniamy swe prawdziwe oblicze. Głupcy. Głupcy, powiadam. Jak łatwo ich oszukać. Nawet bez specjalnego... wysiłku? Czy nikt już nie widzi prawdziwego... mnie? Są tak naiwni? A może zaślepieni? Jednakowoż... Samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa. Pełno jest ludzi, aby była ona jeszcze bardziej pogłębiona. Godzą się oni z tym, iż nie są wieczni, ale nie mogą znieść tego, aby sprawy ich i czyny utraciły nagle w ich oczach wszelki sens. Wtedy bowiem obnaża się pustka, która nas otacza... Nas wszystkich. Śmierć podtrzymuje tenże stan niekończącej się beznadziei i melancholii. Jakże się odnaleźć? Jedynie samotność jest w naszym nieżyciu czymś graniczącym z absolutnym spokojem wewnętrznym, z odzyskaniem indywidualności. Tylko w pochłaniającej wszystko pustce samotności, w ciemnościach zacierających kontury świata zewnętrznego można odczuć, że się jest sobą aż do granic zwątpienia, które uprzytamnia nagle własną nicość w rosnącym przeraźliwie ogromie wszechświata... To w nich staramy się zrozumieć siebie, w nich - waga każdego słowa jest podwójna.
Absolutny drenaż ducha, pustka wywołana rozdawaniem cząstek swojej duszy tym, którzy jej potrzebowali. Czas odebrać to, co do mnie należy.


http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/180132/9897/pos.jpg
Wierzę w perfekcję i chcę ją osiągnąć. Porażka nie wchodzi w rachubę. Nieżycie oferuje nowe możliwości i umiejętności, dzięki którym możemy sięgnąć po coś więcej. Nie można bać się postępu! Tak to już bywa, że kiedy uciekamy przed swoim strachem, może się okazać, że zdążamy jedynie skrótem na jego spotkanie. Winniśmy wymagać więcej... od siebie i od innych. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie pokonać wszechogarniający rozkład, w ten sposób możemy zniszczyć to, co stoi na przeszkodzie w zrealizowaniu naszego boskiego planu. Na gruzach zaczniemy budować wszystko od nowa. W ramach innego, lepszego porządku. Wszystko odbędzie się zaś podług nowych zasad i wizji, idei, dzięki którym zdołamy odnieść sukces. Nic nie może może nam przeszkodzić, nic nie stanie nam na drodze ku doskonałości. A zachować wystarczy pozory... Im wyżej wzlatujemy, tym mniejsi wydajemy się tym, co nie umieją latać. Umiejętnie, delikatnie - z dnia na dzień, możemy sobie pozwolić na więcej, w dodatku mając na to przyzwolenie innych. Każda rozkosz pragnie wieczności - my zaś moc mamy, by czas wstrzymać w tym jednym jedynym momencie lub przeżyć go stokrotnie, raz za razem, delektując się każdą upływającą chwilą, rozumiejąc jej znaczenie; jednocześnie bez okrutnej świadomości przemijania.

http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/17/112958/3435/gr.jpg

http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/180228/9417/rol.jpg
Czy ci, co z taką łatwością zalecają radość, zdają sobie sprawę, co to znaczy lękać się nadchodzącego obłędu, co to znaczy w każdej chwili podlegać torturze przeczucia jakiegoś okropnego szaleństwa? Jakże możesz się cieszyć, gdy czujesz, że wnet zwariujesz? Do tego dochodzi świadomość śmierci, bardziej uporczywa i konkretniejsza niż świadomość obłędu. Jaki ma sens mówienie o radości komuś, kto organicznie jest do niej niezdolny?
Fakty nie istnieją - jedynie interpretacje.
A gdyby tak jakiś demon rzekł ci: Życie to, tak jak je teraz przeżywasz i przeżywałeś, będziesz musiał przeżywać raz jeszcze i niezliczone jeszcze razy; i nie będzie w nim nic nowego, tylko każdy ból i każda rozkosz i każda myśl i każde westchnienie i wszystko niewymownie małe i wielkie twego życia wrócić ci musi, i wszystko w tym samym porządku i następstwie? Czy nie padłbyś na ziemię i nie zgrzytał zębami i nie przeklął demona, który by tak mówił? Lub czy przeżyłeś kiedy ogromną chwilę, w której byś był mu rzekł: Bogiem jesteś i nigdy nie słyszałem nic bardziej boskiego. Gdyby myśl ta uzyskała moc nad tobą, zmieniłaby i zmiażdżyła może ciebie, jakim jesteś. Pytanie przy wszystkim i każdym szczególe: "Czy chcesz tego jeszcze raz i jeszcze niezliczone razy?" leżałoby jak największy ciężar na postępkach twoich. Lub jakże musiałbyś kochać samego siebie i życie, by niczego więcej nie pragnąć nad to ostateczne, wieczne poświadczenie i pieczętowanie.
Złudne obietnice i nadzieje... Jakże łatwo jest przejąć nad kimś kontrolę. To tylko słowa. Zdolne rozbawić interlokutora, rozwścieczyć arystokratę czy poderwać tłum do czynu. Przy ich pomocy żebraka uczynić mogę królem lub obalić najkrwawszego nawet tyrana, o zdobywaniu niewieścich serc nie wspominając. Nie raz słyszało się już, iż bywają czasy, w których słowo stanowi mocniejszą broń od najostrzejszego miecza. A ja doskonale wiem, jakich słów należy użyć.


http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/180329/9122/las.jpg
Pośród śmierci trwa życie, pośród kłamstwa trwa prawda, pośród ciemności trwa światło. Trzeba tylko chcieć spojrzeć z innej perspektywy. Zdawać by się mogło, iż nikt już nie bawi się w czytanie między wierszami, nikt nie chce dostrzec prawdziwej głębi. W Świecie Mroku tą głębią jesteśmy my – władcy ciemności. Stanowimy o całym systemie, o otoczce, której nie widzą inni, zapominając nawet, że w ogóle istnieje. Folgując swym żądzom, spełniając pragnienia i realizując swe plany, wytyczamy jednocześnie nowe szlaki. Wszystko dzieje się podług naszego zamysłu. Każdy twój ruch, każde twoje działanie – zostało już przez nas dawno przewidziane. Nie robisz niczego odkrywczego. Nie stanowisz sam o swoim losie, nawet jeśli tak myślisz. To my władamy wieczną nocą, której jesteś tylko nikłym elementem. Niestabilną cząstką, bez której wszystko mogłoby funkcjonować normalnie. Jesteś małym okruchem nieżycia, choć zdaje ci się, iż twe działania czynią cię kimś szczególnym. Bez względu na Maskaradę i prawidła historyczne – przedstawienie trwa, a w naszym teatrze improwizacji nie obowiązują żadne reguły. Pierwotne zło i szaleństwo, które tkwi w każdym z nas może znaleźć w końcu upust, jednocześnie nabierając na sile. Nie stawiamy przed sobą sztucznych ograniczeń. Nie musimy.
I tak – przez wieczność całą – trwamy, obserwując wasze nieudolne działania, które mają tylko wymusić poklask publiczności. Jednak tak epizodyczna rola, na którą nawet nikt nie zwraca uwagi, nigdy nie będzie doceniona.

http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/17/000544/5572/g5.jpg

http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/235401/1149/poko.jpg
Wiedziałam, że będzie chciał poznać prawdę.
Przenieśmy się o kilka dziesięcioleci. Początek dziewiętnastego wieku, do Paryża przybywa On, i zjawia się u mnie ze straszliwymi pytaniami na ustach. Chciał wiedzieć, dlaczego zaistnieliśmy i w jakim celu? Cóż za nieszczęście dla niego, że musiał mi zadać te pytania. Cóż za nieszczęście dla mnie. Któż z większym niż ja chłodem mógł podchodzić do wizji, że istnieje jakieś zbawienie dla nocnych tułaczy, dla istot, które będąc ongiś ludźmi, teraz na zawsze są skazane na żywienie się ich krwią? Ja, która zaznałam okrutnego ascetyzmu panującego w rzymskim sabacie, żywiołowego humanizmu renesansu, i patrząca teraz na cierpki cynizm ówczesnych romantycznych czasów? Cóż miałam mu powiedzieć? Och, pamiętam to jego wnikliwe spojrzenie, którym chciał zmusić mnie do odpowiedzi i głęboki błękit oczu. Te jego niepewne ruchy i przelotne, nerwowe uśmiechy. Doprawdy, był taki słodki. Pewny na pokaz, a rzeczywistości bardzo… ludzki. Miał jednak pewien potencjał, którego nie mogłam zmarnować. Znajdzie w tym świecie dość piękna, aby się nim sycić, z kolei w sobie musi odnaleźć odwagę istnienia, i to bez oglądania się na obraz Boga czy szatana, to bowiem niesie tylko chwilowe ukojenie.
Nigdy nie zapoznałam go z moją gorzką historią. Zwierzyłam mu się tylko z tego sekretu, że żyjąc tyle set lat pośród śmiertelnych, nie utrzymywałam kontaktu z żadnym starszym ode mnie wampirem. Wszyscy rozpłynęli się w cieniu, patrząc i obserwując nowy porządek. Ich interwencja, jeśli w ogóle miała miejsce, musiała być zawsze perfekcyjna i niewidoczna. Samo to wyznanie zrodziło we mnie dotkliwe poczucie samotności, co gorsza, gdy spoglądałam na jego smukłą, elegancką postać przemykającą w czarnym fraku i perłowej kamizelce ruchliwymi ulicami Paryża. Widziałam w niej ucieleśnienie tej samotności, która dopiero miała nadejść. Nie mogło być inaczej. Zakochałam się w nim beznadziejnie i bez chwili wahania byłam gotowa porzucić dla niego wszystko. Mogłam mieć nad nim zniewalającą władzę, wolałam jednak poddać się jego urokowi i dać mu odczuć, czym jest prawdziwa wolność i niezależność. Czas jednak zniszczył to dziwne uczucie. Czas wysuszył czułość i intymność. Pożarł i strawił wszystkie pasjonujące rozmowy, jakie mogliśmy prowadzić, i wszystkie czułości, jakimi mogliśmy się obdarzyć. W rozkład tego związku wdał się także nieuchronnie inny czynnik…
Pozostał jednak ze mną. Wiedział, że musi to zrobić. Przez tyle lat, elegancko ubrani i w pewien sposób – ciągle konserwatywni i staromodni, wspólnie zagłębiliśmy się w świat elektrycznych świateł i elektronicznego zgiełku.


http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/180405/5603/schr.jpg
Ta zabytkowa XVIII wieczna rezydencja znajduje się trzy kilometry od Londynu, nieopodal lasu Devonshire. Z początku zwana była również Półksiężycem, ze względu na specyficzny plan zabudowy, co neguje jej dzisiejszy neoklasyczny charakter , który widać w wielu pozostałych elementach. Dom ten cechuje eklektyzm, łączenie różnych stylów. Reprezentatywny, zaokrąglony fronton jest poprzedzony długim kolumnowym portykiem. Każdy filar, oparty na rzeźbionym plincie, zwieńczony jest ozdobną, jońską głowicą. Powyżej góruje rząd wielkich okien, oddzielonych od siebie pilastrami sięgającymi drugiej kondygnacji. Jasne, ostro zakończone ramy kontrastują z piaskowym odcieniem boniowanych kamieni. W bocznej części fasady, po dwóch stronach, znajdziemy też balkony z ornamentowaną balustradą. Dzięki zrównoważonym, symetrycznym kompozycjom uzyskano efekt harmonii.
Budowla poprzedzona jest dużym eliptycznym ogrodem, który zaś przecięty jest brukowanym gościńcem. Po obu jego stronach znajdują się niskie labirynty z zimozielonych krzewinek. Gdzieniegdzie dostrzegamy też niewielkie rabaty czerwonych kwiatów. Po środku stoi wielka fontanna, w której widać rzeźby dwóch sięgających ku sobie osób, wyłaniających się z morskich fal. Na wpół abstrakcyjne przedstawienie postaci przyciąga wzrok i prowokuje do własnych interpretacji. Dokoła rozstawione są cztery czarne żeliwne ławki. Wejście do domu poprzedza kilkanaście marmurowych schodków. Mahoniowe, ornamentowane drzwi, przypominające kształtem półokrągły portal, otaczają ściany kurtynowe tej samej wysokości – choć do środka nie wpada przez nie wiele światła, znajdujący się na nich witraż przykuwa uwagę. Niezliczone malutkie szkiełka wyglądają jak jeden spójny, choć nieuchwytny obraz poprzecinany setkami cienkich, metalowych żyłek. W samym zaś domu znajduje się chyba niezliczona liczba pokojów – doprawdy, trzeba mieć wyobraźnię, żeby znaleźć przeznaczenie dla każdego z nich.
W holu od razu odczuwamy całą powagę tej rezydencji. Białe, wysokie ściany, podparte kolumnami, zbiegają się ostro ku górze, systematycznie tworząc sklepienia żebrowe. Pod każdym znajduje się kryształowy żyrandol, w tym ten największy, po środku, w centralnej części pomieszczenia, a światło z nich bijące mieni się w setkach pociągłych elementów. Z holu biegną trzy rozgałęzienia, kończące się krótkimi korytarzami. Ten, znajdujący się na wprost od frontowych drzwi, prowadzi do salonu; po drodze dane nam będzie zobaczyć kilka wiekowych portretów, przedstawiających najprawdopodobniej przodków i rodzinę właściciela. Serce domu, salon, jest najbardziej reprezentatywnym pomieszczeniem. Cóż pierwsze rzuci nam się w oczy? Dominującym kolorem jest tu czerwień. Wszystkie dodatki i wykończenia zrobione są z matowego złota. Po środku znajdziemy wielką sofę i trzy fotele rozstawione wokół niskiego stolika do kawy. W tym też miejscu ciemną posadzkę zakrywa szkarłatny dywan. Mimo blichtru i blasku nie odnosimy jednak wrażenia, że wystrój jest przesadzony. Wprost przeciwnie – można stwierdzić, że wnętrze jest urządzone gustownie i ze smakiem.
Zdecydowanie najważniejszym pomieszczeniem jest jednak gabinet. Przestrzenne biuro z ciemnymi meblami z drewna różanego, wielką biblioteczką i kominkiem, nad którym wiszą dwa błyszczące pałasze. To tutaj właściciel spędza najwięcej swojego czasu, pracując i przyjmując interesantów. Tutaj też da się odczuć swoiste przytłoczenie i niepokój, choć żaden z elementów wystroju nie jest za to odpowiedzialny. Nie sam w sobie. Wręcz przeciwnie – wygodne, stylowe fotele obite zielonym materiałem, mnóstwo małych, połyskujących bibelotów i pamiątek, bardzo stary – lecz ciągle działający – zegar wahadłowy, pokazujący prawidłowy czas co do minuty. Wszystko składa się na tą specyficzną atmosferę, która tu panuje. Nie trzeba być też uważnym obserwatorem, by dostrzec, że ktoś tu zadbał o każdy, nawet najmniejszy szczegół i nie poskąpił na to funduszy. Ciemnozielone, satynowe zasłony podpięte są złotymi spinkami; z kolei od razu widzimy, że znajdujący się na nich wzór świetnie zgrywa się z tegoż samego koloru tapetą na ścianie. Z dołu – aż do połowy – przycięta jest ona boazerią, pasującą do wiekowych mebli, bo będąc również wykonaną z kosztownego drewna różanego. Bardziej spostrzegawczy zauważą, iż w klingach mieczy osadzone są kamienie szlachetne, a i natrafić mogą wzrokiem na kilka białych kruków w samej biblioteczce, w tym bardzo stare wydania romantycznych arcydzieł, między innymi Goethego i Byrona. Na ścianach zaś znajdziemy przedstawiające martwą naturę dwa płótna Johna Constable’a, oprawione w złote ramy.
http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/183517/4158/g1.jpg
http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/180950/6583/wieki.jpg
Często z pozoru niewinny gest może mieć poważne konsekwencje, a słowa moc większą niźli czyny. Przełamują rutynę, wywołują emocje, stanowią o biegu rzeczy. Zapewne ktoś mógłby rzec, iż tylko sentymentalista albo nieudany romantyk byłby w stanie wysnuć takie wnioski. Jednak ile w tym prawdy? Więcej, niż można by się spodziewać…
Kilka dni po śmierci swej matki otrzymał list pisany jej ręką. Już sam ten fakt wywołał w nim olbrzymie zdziwienie, tym samym siejąc niepokój w sercu. Dałby sobie głowę uciąć, że już nic nie będzie w stanie wyprowadzić go z równowagi lub zaskoczyć, jednak - jak się okazało - bardzo się mylił.
Historia… Opadł na fotel i wypowiedział cicho ostatnie słowa listu - "Wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku…"
Po kilku dniach zebrał się w sobie i przygotował do podróży. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy, przebrał się, zamknął drzwi na klucz. Wszystko inne musiało poczekać. Ot, nie tylko same obowiązki w życiu się liczą. Nie był do końca pewien, gdzie miał jechać. Dotychczas znał te tereny jedynie z opisów innych. Domyślał się, że nie doświadczy tam ni ciepłego przyjęcia, ni godnych warunków. Nawet doszły go słuchy, że prędzej można tam mienie i życie swe stracić, niż bezpiecznie przejechać. Nie pokładał jednak nigdy wiary w plotki miejscowej gawiedzi, więc i nie mogło go to zniechęcić. Jak okazało się później - miał rację.
Czas dłużył mu się niemiłosiernie, a przejeżdżając przez okoliczne bory nie raz, nie dwa miał wrażenie, iż pomylił już drogę. Po drodze nie mógł też nigdzie uświadczyć  pomocy, bo i niewielu ludzi miał okazję spotkać. Ci zresztą i tak bardziej byli zajęci sami sobą, ani myśląc chociażby rzeknąć słowo wsparcia. Przeklinał ich obojętność.
Po długiej tułaczce dotarł jednak na miejsce. Dwór. Jak z opisu. Monumentalny, reprezentacyjny… Tak, jak ujęła to matka w swym liście. Nie wiedział za bardzo czego i kogo się spodziewać, a także co ma powiedzieć. Nie był nawet pewien, czy zdają sobie w ogóle sprawę z tego, iż przyjedzie.
Nie baczył nawet na swój nieodpowiedni strój. Po tej długiej podróży coś takiego nie mogło go powstrzymać czy też zniechęcić. Jął wzrokiem wyszukiwać kogokolwiek, do kogo mógłby się zwrócić. Raz się żyje. Teraz nie cofnie się już na pewno…
Dzień nie był ani zbyt ciepły, ani też zbyt chłodny, ot neutralny. Czasami słońce zza chmur wyglądało nieśmiało, promieniami przedostając się pomiędzy gałęziami drzew. Czasami chłodny wiatr zawiał silniej, niekiedy nawet deszcz pokropił obijając się o ciemne mury budynku i przymknięte okna. Ogrody rozciągające się dookoła pogrążone były w tymczasowej jakby hibernacji, czekając na wiosnę. Wybrukowany dziedziniec szklił się od wilgoci. Wszędzie panowała cisza przerywana jedynie jakimś wyciem wiatru w zakamarkach budowli.
Dwór z tej iście żabiej perspektywy wydał mu się bardziej twierdzą nie do zdobycia. Wszechogarniająca cisza przerywana tylko śpiewem wiatru wśród liści była przejmująca. Odniósł nawet wrażenie, że nie ma tu nikogo poza nim w promieniu wielu mil. Mimo wszystko podszedł do ornamentowanej bramy. Dotknął dłonią metalowych zdobień, jakby szukając powtarzającego się motywu. Chciał się na czymś skupić, rozpoznać coś bliskiego. Wszystko tutaj wydawało mu się takie inne i obce. Po chwili uderzył kilkakrotnie, czekając – może to na cud, może to na wybawienie… Nie miał pojęcia, kto może go przywitać, a i czy w ogóle… Począł myśleć, co powiedzieć na "dzień dobry", żeby nie zostać uznanym za obłąkanego. Bądź co bądź nie mógł nawet sam przed sobą ustalić, cóż jest celem tej wizyty. Prozaiczna chęć poznania prawdy?
Nie minęło wiele czasu, nim dane mu było usłyszeć odpowiedź. Po chwili jego oczom ukazał krępy podstarzały mężczyzna. Nim jeszcze rzekł coś, ten szybko zlustrował go wzrokiem. Sprawiał wrażenie spokojnego i opanowanego. Pozory? Jak wiadomo, te jednak mylą. Ile było w tym wyuczenia, a ile prawdy - nie zamierzał wnikać.
- Chciałem… Spotkać się z…
Pauza. Przez chwilę targały nim wątpliwości i toczył wewnętrzną walkę, czy zacząć odstawiać teatrzyk i udawać, że jest "kimś", czy też powiedzieć prawdę. Prawdę, w którą i tak mu nie uwierzy. W sumie wolał grać chyba w otwarte karty, bo wcześniej czy później i tak by się to obróciło przeciwko niemu samemu.
- Sądzę, że może chcieć usłyszeć to, co mam do powiedzenia. Jestem nawet tego pewien…
Zastanawiał się, jaką odpowiedź otrzyma, bo i taki argument mógł wywołać tylko złość mężczyzny. On jednak nie żartował, ani nie był złodziejem czy oszustem. Bynajmniej. Był poważny i miał jak najlepsze intencje. Oby tylko się na nich nie skończyło… Począł wpatrywać się w rozmówcę, chcąc jakby wyłapać każdą zmianę na jego twarzy oraz wyczuć jego emocje i nastawienie…
Wiatr przybrał na sile i pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na ziemię. Zimny dreszcz przeszył go na wskroś. Wtedy też do głowy przyszedł mu pewien pomysł, który wydawał się być ostatnią deską ratunku. Ręką sięgnął pod swoją koszulę, by po chwili wydobyć i zdjąć srebrny wisior z opalem, na którego rewersie wygrawerowana była niewielka litera `C`. Błyskotka bezwiednie zawisła w powietrzu, zarazem mieniąc się i cicho brzęcząc. Otworzył usta, jakby chciał już coś powiedzieć, w ostatnim jednak momencie się powstrzymał i spojrzał tylko na mężczyznę. Starzec spojrzał z pewnej odległości na wisiorek. Znał go, gdyż… Ona posiadała podobny... Nagle jego czarne źrenice zmierzyły nieznajomego.
http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/17/182029/2210/Last.jpg
Po schodach ciągnących się od najwyższej partii budowli dało się słyszeć kroki. Kobieta zgrabnie pokonywała dwa, nawet i trzy stopnie na raz. Gdy tylko posłyszał, że w sali jest ktoś jeszcze, od razu odwrócił się w stronę nieznajomej i jął ją lustrować wzrokiem. Myliłby się kto twierdząc jednak, że było to nachalne gapienie się. Musiał w końcu wiedzieć z kim ma do czynienia. Jej ciemne włosy spięte były w kok, którego przytrzymywały dwie szpilki zakończone srebrnym, pojedynczym koralem. Suknia wykonana z miękkiej w dotyku tkaniny mieniła się purpurą. Na ramiączkach utrzymujących ją na ciele oraz przy rozcięciu na prawej łydce nawleczone zostały posrebrzane koraliki. Był to jedyny takowy akcent ozdobny w całym jej wyglądzie. Przystając raptem w progu obdarzyła mężczyznę krótkim acz uważnym spojrzeniem. Było ono zupełnie obojętne. Z cichym szelestem sukni zajęła miejsce przy stole. Zastygając w bezruchu nie zaszczyciła już go więcej spojrzeniem. Po chwili jej palce poczęły uderzać o blat stołu. Duże pokłady cierpliwości miały też swoją granicę. Delikatne uderzenia skomponowały się z cichym odgłosem zbliżających się kroków z przeciwległej strony. Nagłaśniały się one coraz bardziej i ucichły dopiero przed wejściem, ustępując miejsce odgłosowi otwieranych drzwi. Stał w nich długowłosy mężczyzna, odziany w staromodne szaty komponujące się z kolorem jego oczu, z tą nieznaczną różnicą, iż jej krańce przy kołnierzu i rękawach były zdobione niezliczonymi splotami złotych nici tworzącymi wymyślne wzory. Miał na sobie jeszcze podróżny płaszcz, tym razem najzwyklejszy, pewnie po to by ukryć pod nim bogactwo samych szat. Przezeń miał zarzuconą niewielką torbą, mogącą pomieścić jedynie niewielkie i niezbędne przedmioty. Zaś u pasa błyszczała zdobna rękojeść miecza przyprawiona obok niewielkiej skórzanej sakwy.
Nie zatrzymał się w progu, nie zamykał również za sobą drzwi, jakby zostawiając je dla kogoś otwarte, ale lekkim ruchem dłoni rozwarł je jeszcze bardziej. Uśmiechnął się nieznacznie do kobiety i w drodze do jednego z foteli zdjął torbę oraz zrzucił pelerynę ukazując przybyszowi sztylet przypięty do pasa nieco za sakwą po lewej stronie, umożliwiając wyjęcie go jednym płynnym ruchem prawej ręki, bez żadnego skrępowania. Zarzucił okrycie na oparcie siedziska, zaś torbę o niego oparł. Wyprostował się i po chwili wygodniej rozłożył zaplatając dłonie na kolanie i kolejny raz nieznacznie uśmiechając się nieznacznie do nieznajomego.
Cóż zaś on robił? Obserwując strój kobiety od razu poczuł się nieswojo, tym bardziej że nie miał okazji w żaden sposób odświeżyć się po długiej podróży i zmienić wyjściowego ubrania. Odprowadził ją wzrokiem na jej miejsce, po czym sam zbliżył się do stołu, nie ośmielił się jednak zasiąść.
Faktycznie, nie uświadczył ciepłego przyjęcia. Była znudzona, zła, zdenerwowana? Ciężko było to wywnioskować. Z pewnością zniecierpliwiona, co dało się zauważyć chociażby poprzez stukanie palcami o stół.
Po chwili zebrał się w sobie, podniósł głowę wysoko i zaczął:
- Szlachetna Pani, racz wybaczyć mą niezapowiedzianą wizytę. – rzekł niepewnie, obserwując ciągle zachowanie rozmówczyni, z którego to tak wiele dało się odczytać. Po chwili kontynuował – Me imię, Considine… Przybyłem, by...
Pauza. No właśnie, by co? Moment zawahania. Nie, nie po to w końcu się tu pojawił, by milczeć. Gdy już otworzył usta, by coś powiedzieć, do pomieszczenia wszedł nieznany mu z wyglądu mężczyzna. Jego strój nie świadczył, iż należał do tak zwanych wyższych sfer. Dopiero gdy podszedł do swego miejsca, posłał uśmiech kobiecie i zdjął płaszcz, ukazując tym samym bogaty strój i oręż, bardziej to zdający się być ozdobą, niźli bronią samą w sobie, wtedy utwierdził się w przekonaniu.
Zapewne słyszał już to, co mówił, tak też nie chciał powtarzać zbędnego ceremoniału, a jak mógłby nawet ktoś stwierdzić – nic nieznaczącego banału..
Wyjął z kieszeni swej ciemnej kurtki niewielki skrawek papieru. List od matki, w którym to zawarte były ostanie jej słowa. O tyle ważne, że opisywały jej historię, której to nigdy wcześniej mu nie wyjawiła. Nigdy. Na dobrą sprawę nie znał nawet dobrze swego ojca, by mógł się zapytać o jakieś nurtujące go sprawy i poznać jego wersję wydarzeń.
- Za pozwoleniem… - powiedział cicho, patrząc się w oczy szlachcicowi. Postąpił krok do przodu i położył list na środku stołu tak, że i ona, i on, mogli sięgnąć poń tylko na wyciągnięcie ręki.
- Przybyłem tu… - zawahał się na chwilę - … by stwierdzić autentyczność tego listu. – spojrzał wymownie na kawałek papieru znajdujący się na stole, po czym zbliżył się do miejsca , które kobieta wskazała mu gestem dłoni, i zasiadł. Nie rzekł nic więcej, jedynie zniżył głowę i czekał. Czuł na sobie ich spojrzenia, postanowił jednakże trzymać fason.
- Długą drogę musiałeś pokonać, panie. - Odparła pozwalając sobie na delikatny uśmiech zmieszany z nutką wymuszenia. Jak widać - nauczyła się z dystansem podchodzić do obcych i nikt nie był w stanie złagodzić jej pierwszej oceny. Uśmiech szybko zniknął wręcz tak, jak się pojawił.
Mężczyźnie nie zostało nic innego, jak przyglądać się z fotela wszelakim wydarzeniom, które się wokół niego rozegrały w ciągu kilku ostatnich minut. Gdy przybysz, przemówił rozluźnił uścisk palców, tak by swobodnie mogły się rozplątać i uwolnić kolano. Jak tylko mu się to udało, co było sztuką nie lada, sięgnął po kartkę. Myślami był zupełnie gdzie indziej, rozważając to, co się działo jeszcze kilka godzin wcześniej, coś co było dla niego o wiele ważniejsze, niż rozmowa z jakimś przybłędą. Nie był pewien o co chodzi, tak więc co chwilę przerywał czytanie, patrząc prosto w oczy przybyszowi, gotów będąc, by prawą dłonią pochwycić swego półtoraka i zdzielić go płazem poprzez łeb. Mimo wszystko ciągle lekko się uśmiechał do gościa, jakby próbując go podtrzymać na duchu.
- Pytasz panie, czy list jest autentyczny. Najprawdopodobniej jest, ale powinieneś mieć coś jeszcze na potwierdzenie tego, co jest tu napisane. - Następnie odłożył go na blat stołu, skrzyżował dłonie i uniósł jedną brew nieznacznie ku górze, aby swe pytanie podkreślić.
- Wiedz, o panie, że nigdy nie było mi dane poznać tej historii. Toć i po cichu liczyłem, iż od ciebie uświadczę więcej informacji. – rzekł powoli. W głowie kłębiły mu się tysiące myśli, nie chciał jednak zadawać kolejnych pytań. Postanowił raz kolejny sięgnąć po jedyną pamiątkę po matce – niewielki wisior z drogocennym kamieniem. Ot, nawet na pierwszy rzut oka było widać, że przedmiot był wartościowy, bo i kunsztownie wykonany. Ale… ten teraz jednak swe lazurowe zabarwienie zmienił na prawie że granatowe. Czemu teraz tak się stało – sam nie wiedział.
- Proszę spojrzeć na rewers… - powiedział nieśmiało i położył pamiątkę na blacie.
Możliwe, że to da im cokolwiek do myślenia. Zapadła nieprzyjemna wręcz cisza.
Kobieta może niezbyt była rozmowną. Ba, może nawet w jej oczach nic nie było widać prócz pustych, szarych tęczówek i czarnych nieobecnych źrenic. Teraz to ona czytała list i chociaż nie chciała uwierzyć, co było w nim zawarte, to jednak medalion mógł potwierdzić jej wszystkie wątpliwości, odrzucając je w najdalszy kąt dworu. Wzięła go w swą dłoń, a następnie przyglądała mu się dość uważnie. Owszem znała go, pomimo zmiany jego barwy.
- Och, a więc tak się sprawy mają… - tu zrobiła krótką pauzę. Przełknęła ślinę, odłożyła pamiątkę na stół, na list, który wcześniej przeczytała. - To wszystko zdaje się być trochę bardziej skomplikowane… - powiedziała wstając. Krzesło jej, gwałtownie odtrącone, upadło na ziemię. Swe ciemne oczy skierowała wprost na nieznajomego, zabijając go jakby spojrzeniem, co tak bardzo kontrastowało z jej niewinnym uśmiechem.
- Myślę, że musimy się bliżej poznać… - rzekła nie bez ironii, jednocześnie zbliżając się do nieznajomego. Jego serce zaczęło gwałtownie bić. Uczuł też w nim ukłucie. Bolesne. Na tyle, że na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Pani tego miejsca podeszła do jego siedziska, stając trochę z tyłu i nachylając się do jego ucha. Szeptała jeszcze jakieś słowa, on jednak w dziwnym marazmie zdawał się ich nie słyszeć. Poczuł się słabo, a obraz zaczął stawać się coraz bardziej niewyraźny. Odnosił wrażenie, że wszystko w polu widzenia znika i odpływa. Usłyszał jeszcze cichy śmiech mężczyzny. Ciemność. Niczym żałobny welon zakryła jego oczy, mamiąc zmysły, zabierając uczucia. Pozostawiając tylko dziwną… lekkość.
http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/17/001207/5951/g6.jpg
http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/17/022919/5108/pol.jpg
Popadł w zamyślenie. Świdrował wzrokiem przestrzeń, skupiając się w końcu na małym punkcie… W starej rezydencji ściany były teraz brudne i poznaczone śladami po gwoździami wszędzie tam, gdzie kiedyś wisiały obrazy. Przez dziury w dachu do środka padał deszcz. Nie, nie mógł tu zostać.
Wstał i ruszył przed siebie, mijając gruzy. Wyszedł ze zrujnowanego domu w noc. A potem, w deszczu, oddalał się w kierunku, jak sądził, wybrzeża. Intuicja podpowiadała mu, że wybrał dobrą drogę. Był tego nawet pewien. Odwrócił się jeszcze, chcąc spojrzeć na dom, zanim zasłonią go drzewa. I w jednym z okien zauważył nawet światło, by po chwili skonstatować, że to tylko promień księżyca odbijał się w nim, a raczej – w pozostałym kawałku stłuczonej szyby. Wszystko zrujnowane i ogołocone. Opuszczone i zapomniane.
Przemknęło mu wcześniej przez myśl, że nie musiał go zabijać. Oczywiście. Cóż za paradoks – nocny zabójca, którego zaczęły dręczyć w końcu wyrzuty sumienia? Nie. Całe swe nieżycie dane jest mu polemizować ze śmiercią i samemu decydować, kiedy wykonać wyrok. Ale w sumie może dobrze, że tak się stało… Nie będą go już dręczyć senne koszmary, wróci jasność umysłu, zniknie chaos. Teraz, kiedy problem zniknął, powinien zatroszczyć się o… siebie samego. Odkrył w sobie niezwykłą siłę. I choć – nikczemnik – przeklął go i jego nieśmiertelność, to sam był przeklęty. Zasługiwał na bolesną, okrutną śmierć. Jeśli do końca nie obrócił się w niebyt, niech chociaż jego duch cierpi przez wieczność.
Zbliżył się do brzegu morza. Słyszał głuchy szum fal, załamujących się w deszczu. A potem dostrzegł łódź, łódź z wiosłami, na plaży ponad linią przypływu. Cóż, biorąc pod uwagę niedawne zniszczenia i zabójstwo, i tak już nikt z niej nie skorzysta… Może był jednak to tylko ulotny cień na granicy jego pola widzenia? Nie. Przetarł oczy. Podmuchy wiatru rozwiały poły jego płaszcza, wywołując nieprzyjemne zimno. Zagryzł jednak wargi i doszedł do celu. Odbił od brzegu i wiosłował, choć dłonie paliły go żywym ogniem. Ale on był wytrzymały na ból. Nie bez zaskoczenia niedawno się tego o sobie dowiedział… Dalej od plaży może było gładkie i spokojne. Wiosła uderzały o powierzchnię wody w rytmie wyznaczonym przez ruchy jego obolałych rąk. Kierował się w stronę księżyca. Jeszcze trochę i zobaczy po drugiej stronie wzgórza migoczące światła pobliskiej mieściny, był tego pewien. Wciągał w płuca oczyszczające, słone powietrze – chyba nawet bez namysłu; ot, ludzkie przyzwyczajenie? Wsłuchiwał się w głuche uderzenia fal w kadłub i plusk lin. Deszcz przestał padać, wiatr rozproszył chmury i dojrzał zielone algi na powierzchni wody, dokładnie na wprost niego. Ominął je, z wysiłkiem poruszając ciężkimi wiosłami. Ale teraz pomagał mu prąd morski. Już za chwilę dobije do brzegu… Pierwszy raz chyba w swym nieżyciu cieszył się, że zbliża się do światła.
http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/17/112006/4721/sen.jpg
Sen nie chciał nadejść. W cieniu czaiły się twarze, nadlatując niespodziewanie ku niemu, niczym niesione wiatrem płatki śniegu, a kiedy mocniejszy podmuch uderzył w dach gałęzią drzewa, aż podskoczył ze strachu. Zamknął oczy, przycisnął do nich dłonie i wszystko zaczęło wracać. Niemal widział przed sobą szklany przycisk w kształcie kuli; kiedy się nim potrząsnęło, w środku przez chwilę szalała śnieżna zamieć... Koszmar.
Nie miał pojęcia, jak długo błąkał się w ciemności. Zataczając się, szedł ulicą w kierunku centrum miasteczka, minąwszy swój stojący na podjeździe samochód, wędrując na przemian to chodnikiem, to znowu środkiem jezdni. W pewnej chwili, wjeżdżając lewymi kołami na krawężnik, minął go o włos przeraźliwie trąbiący samochód. Kiedy znalazł się wreszcie w pobliżu żółtych, migających świateł, zaczęło padać. Na ulicy nie spotkał nikogo, kto mógłby być świadkiem jego chwiejnej wędrówki. Miasto zupełnie opustoszało na noc, chyba jeszcze bardziej niż zwykle. Tylko w jakiejś kawiarni siedziała przy stole kobieta, pogrążona w lekturze jakiegoś czasopisma. Czy ludzie... też się bali? W sumie trudno im się dziwić. Jakaś cząstka ich duszy wyczuła zbliżające się niebezpieczeństwo, w związku z czym tej nocy wszystkie drzwi były zamknięte, tak jak nigdy do tej pory.
A on dalej był zupełnie sam na ulicy, ale nie miał się już czego bać. Roześmiał się, gdyż nagle wydało mu się to bardzo zabawne, lecz głos, jaki wydobył się z jego gardła, przypominał histeryczny szloch. Żaden wampir nie śmie go nawet dotknąć. Innych owszem, ale nie jego. Został naznaczony przez Pana i będzie chodził wolno, aż Pan zechce go ponownie wezwać do siebie.
Zamajaczyła przed nim wieża kościoła. Zawahał się, a następnie ruszył prowadzącym do świątyni chodnikiem. Będzie się modlił, nawet całą noc, jeśli to okaże się konieczne. Nie do tego nowego Boga, Boga gett, społecznego sumienia i darmowych obiadów, lecz do starego Boga, który ogłosił wcześniej swą wolę ustami innych i potrafił wskrzeszać z martwych. On tymczasem chciał jeszcze jednej szansy - pokutą miało być całe jego życie. Wspiął się po szerokich schodach, w poszarpanym, zabłoconym ubraniu i z twarzą pokrytą zeschniętą krwią. Dotarłszy do szczytu, przystanął na chwilę, a potem sięgnął do klamki. W tym samym ułamku sekundy obraz przed oczyma stał się niewyraźny i poczuł potworny ból, który wypełnił jego głowę, pierś i żołądek. Łapiąc się za niego, stoczył się bezwiednie po schodach, na które przed chwilą z takim trudem się wdrapał. Leżał w strumieniach deszczu na chodniku, czując, jak dłoń płonie mu żywym ogniem. Zbliżył ją do oczu; była straszliwie poparzona.
- Nieczysty... - wymamrotał. - Jestem nieczysty... Dźwignąwszy się na nogi, objął się z całej siły ramionami i drżąc na całym ciele, stał w strugach deszczu, a niedostępny dla niego kościół, niczym bastion obcych sił, wznosił się wysoko nad jego głową.

http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/17/011421/6407/pog.jpg
Uważał za ironię losu, że zawsze tak świetnie umiał ukrywać się z tym, co robił. Tak naprawdę nie była to kwestia umiejętności, lecz talentu. Wrodzonego instynktu. Teraz patrzył na nią – stała blada nad grobem jakieś sto metrów od niego – i nawet nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby to zauważyć. Wiedział, jak bardzo jest w tym dobry. Najlepszy dowód, że robił to już tyle razy i nadał… żył. Spojrzał w górę. Pochmurne niebo. Czarne chmury i obłoki, niczym ciemny całun, zakryły całe niebo. Panował półmrok. Ironia losu, bo nigdy nie sądził, że kiedykolwiek wykorzysta swoje umiejętności, by śledzić kogoś tak mu bliskiego. Ale tak się stało. Był tu, obserwował ją, a instynkt podpowiadał mu, że ma ku temu wiele powodów. Dla jej dobra. A jego spryt i cierpliwość na pewno bardzo mu w tym pomagały. Wprawy nabrał już dawno temu, jeszcze podczas swoich podróży. O, tak. Doprawy – uwielbiał pogrzeby! Zawsze chcieli, by męczennik został pochowany z honorami. W jego mniemaniu byli oni urodzonymi melancholikami i ciągle szukali pretekstu, by kogoś opłakiwać. W większych pogrzebach „uczestniczyli” ważni gracze, a obserwując ich, kiedy się sobie kłaniali, można było się sporo dowiedzieć. Wystarczyło przyjrzeć się, kto komu składa wyrazy uszanowania i kondolencje, by poznać hierarchię. Widział ostatnią drogę wielu bohaterów, z kryjówek takich jak ta, czasem zaledwie kilka metrów od chłopców trzymających wartę, często tak blisko, że czuł ich oddech zalatujący alkoholem, który wypili jeszcze przed przyjściem do kościoła. Musiał jednak przyznać, że ten pogrzeb różnił się od innych, jakie widział wcześniej. Przede wszystkim była tutaj ona, blada, załamana, w czarnym płaszczu, ze złożonymi dłońmi i twarzą zalaną łzami. Chciała przyjść tu sama. Musiał uszanować jej życzenie. Ale różnica nie na tym tylko polegała. Patrzył na kondukt pogrzebowy zmierzający w stronę grobu i miał wrażenie, że ogląda film, w którym brakuje kilku klatek. Dziwne światło i gwałtowne ruchy żałobników sprawiały, że trudno mu było nadążyć za tym, co się działo. Pogrzeby mają zwykle własną ponurą choreografię. Wszystko odbywa się zawsze w tym samym uroczystym rytmie, bez niespodzianek. Tutaj, zaraz po wyjściu z kościoła, jeden z ludzi, którzy nieśli trumną, puścił ją nagle, zatoczył się, zgięty w pół, i zwymiotował odwracając od niej głowę i opierając dłonie na kolanach. Pozostali, też bladzi, wyglądało tak, jakby i ich mdliło. Szli, zataczając się i potykając. Nikt zdawał się tego nie zauważać.
On wiedział, w jaki sposób osoba ta odebrała swoje życie…  Nic jednak nie mówił – nikt nie pozna prawdy. Tymczasem ksiądz, sztywny i spocony, idąc za trumną jakby sam był skazany na śmierć, zaczął mamrotać liturgiczne formuły. Dźwięki, które towarzyszyły ceremonii, także brzmiały inaczej. Bicie dzwonu kościelnego wydawało się dziwnie stłumione i nierówne, jakby dobiegało z bardzo daleka. Gdyby się naprawdę skoncentrował, pewnie usłyszałby muzykę organową, niosącą się echem po kościele. Ale zagłuszały ją jakieś melodie, przywodzące mu na myśl bardziej kołysanki… I to dziwne światło. Czarno-biały kondukt, jak… dawniej. Miał wrażenie, że widzi mężczyzn w cylindrach i wykrochmalonych kołnierzykach – niosą czarną trumnę w ponurym marszu ku zapomnieniu, wśród tłumu płaczących ludzi w długich sukniach i pelerynach z czarnej gabardyny. Potarł powieki, choć wiedział, że nie ma problemów ze wzrokiem. Jeszcze jeden rzut oka na procesję – teraz wszystko znowu wyglądało normalnie. Zwłoki dotarły właśnie do kresu swej drogi, do grobu. Ponownie spojrzał w górę. Pogoda. Pogoda także była dziwna. Porywisty wiatr podnosił z ziemi opadłe liście. Zaskakująco ciepły i kapryśny, niósł ze sobą lekki, a jednak wyraźny zapach. Najdziwniejsze były jednak trzy dziewczyny, bliskie znajome ofiary. A dokładniej – dwie dziewczyny i jedna kobieta, która była od nich starsza o kilkanaście lat. Tak czy inaczej, powinny tam być trzy osoby, młode, smutne, zjednoczone w bólu, prawda? A on wyraźnie widział cztery… Wiedział, na czym polega rozpoznawanie wzoru. To jedna z najbardziej przydatnych umiejętności, jakich się nauczył. W przyrodzie rządzi przypadek. W zorganizowanym społeczeństwie – porządek. Techniki obserwacji skupione na rozpoznawaniu wzoru pozwalają zauważyć niczym niewyróżniający się samochód, który pojawia się zbyt często we wstecznym lusterku, czy zupełnie przeciętną twarz człowieka, którego zbyt często mijasz na ulicy. On to wiedział. I miał to okropne przeczucie, które go w pełni zdominowało. Na tym cmentarzu we „wzorze” coś nie pasuje. Lecz kiedy próbował skupić wzrok na żałobnikach, przeszkadzało mu drgające jakby od gorąca powietrze – ale coś takiego w wilgotny dzień pod koniec października? Tymczasem członkowie rodziny zmarłej osoby wydawali się sztywni, jakby to ich ciał dotknęło stężenie pośmiertne. Ksiądz wyglądał przerażająco, grabarze sprawiali wrażenie chorych. I było o jedną dziewczynę za dużo. Podniósł rękę i otarł oczy – piekły go teraz od piasku, który niósł ze sobą wiatr. Nagle poczuł, jak ziemia pod nim zaczyna się poruszać, trzepocząc lekko jak zimne, niecierpliwe dłonie… Śmierć nigdy go specjalnie nie zaprzątała. Zabił już w końcu tylu ludzi – i nigdy o nich nie myślał. Przecież to w końcu kwestia życia i… nieżycia. Silniejszy musi przeżyć kosztem słabszego. Nie miał powodu, by czuć się winnym. Nic z tego, co zrobił, nie niepokoiło jego sumienia. Mógł też powiedzieć o sobie, że właściwie nigdy naprawdę się nie bał. Ale teraz… teraz był przerażony. Sparaliżowany dziwnym, irracjonalnym strachem. Spojrzał przed siebie i w smugach dziwnego światła zobaczył konie w czarnej uprzęży, ciągnące na cmentarz karawan ze szklaną trumną. Zamrugał. Bezsensowna wizja zniknęła, ale ziemia nadal zdawała się pulsować mu pod stopami, jak żywe stworzenie. Jego ciało, zimne teraz i zesztywniałe, zmarło w przeczuciu upiornych wydarzeń. A zaraz potem usłyszał krzyk. Jej krzyk…!  Zdawać by się mogło, że głos przeszywał jego martwe serce bólem i przerażeniem. Wiatr niósł ze sobą woń jesiennego rozkładu.

http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/181024/6147/dzis.jpg
Centrum wielkiej metropolii pogrążało się w przepychu; jedni drugich poklepywali po ramieniu rozpowiadając o świetlanej przyszłości, sukcesach militarnych, czy o prosperującej gospodarce, zapominając o `innym świecie`, tuż obok nich. Cóż takie persony wyrwane żywcem z salonów mogą wiedzieć o miejscach takie jak to? Nie zdają sobie sprawy czym jest niebezpieczeństwo. Wydawać by się mogło, iż żyją pełnią życia, nie wiedzą jednak, że `jutro` jest bardzo niepewne. Zginą w swym świecie marzeń. Snując ambitne rozważania i plany nie myślą o realnych możliwościach. Zaślepieni głupcy…
Defetyzm? Nie. To raczej… smutna rzeczywistość.
Nie minęło wiele czasu, nim postać zatrzymała się przed jedną z większych kamienic. Lekko pchnięta żeliwna brama zaskrzypiała żałośnie. W jednym z pokoi, w którym paliło się światło, ktoś podszedł do okna. Kobieta. Od razu poznała zakapturzonego jegomościa. Łypnęła sennie na zegar znajdujący się przy ścianie. Wpół do trzeciej. „Gdzież on był i cóż robił do tej godziny…?” Podbiegła do drzwi i otworzyła je jeszcze, nim ten się do nich zbliżył. Spojrzała mu prosto w oczy, nie rzekła jednak ani słowa. Była zdenerwowana, jak zawsze, kiedy długo nie wracał.
- … tam gdzie diabeł mówi dobranoc. – powiedział ironicznie i minął ją, jak gdyby nigdy nic. Wiedział, że wcześniej czy później zasypie go pytaniami, tak też czemu by nie odpowiedzieć już teraz… Uśmiechnął się lekko pod nosem. Zawsze tak słodko wyglądała, kiedy się na niego złościła. A czymże jest życie bez zmartwień i kłótni? Czasem trzeba dodać mu trochę smaku… Toć wszystko zdaje się być lepsze od codziennej rutyny.
Tymczasem zdjął i odwiesił płaszcz. Był zmęczony, tak też chciał udać się na górę do swojego gabinetu. Domyślał się, że może mu się to nie udać i jak się za chwilę okazało – miał rację. Kobieta zatrzymała go w połowie drogi, łapiąc lekko za ramię i odwracając do siebie.
- Jak rozumiem, nie masz mi nic więcej do powiedzenia…? – rzekła cicho. Na tyle, by nikogo nie zbudzić. Podniosła wymownie jedną brew, ciągle jednak racząc go iście zabójczym spojrzeniem.
- Dobranoc…? – uśmiechnął się ponownie, wiedział jednak, iż ta nie puści mu tej riposty płazem. – Wybacz, jestem naprawdę zmęczony. I… – przerwał, by po chwili kontynuować, bardziej stanowczym tonem – przepraszam. Niepotrzebnie się martwiłaś i tak długo czekałaś…
Świetnie zdawał sobie sprawę z faktu, że przepraszając, sprawi jej tym samym odrobinę satysfakcji. Wszakże nie miał tego w zwyczaju. Wiedział, jak postępować z innymi. Trzeba czasem dać im trochę przewagi. Złudna iluzja, a jak wiadomo, zbytnia pewność siebie bywa gubiąca…


http://bibainfo.pl/pub/86.63.132.49/2010/01/16/165919/8917/BarSmall.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.sesjeonline.pun.pl www.125dys.pun.pl www.kwadraty2009.pun.pl www.psychoug.pun.pl www.sbot.pun.pl